Dwa kolejne skrapy z Wrocławia, oba w mocnym różu (ułatwiłam sobie pakowanie skrapowych przydasiów wybierając takie zdjęcia, które chciałam oprawić na czarno/szaro/różowo/turkusowo – w związku z czym brałam właśnie takie papiery i dodatki, a nie wszystkie jak leci. Nawet się sprawdziło, bo kiedy wyjeżdżaliśmy i mój maż usiłował upchnąć do samochodu bagaże czteroosobowej rodziny na dwa tygodnie, na wszelkie warunki pogodowe, plus prezenty dla rodziny, do której się wybieraliśmy, a ja nieśmiało wskazałam mu moje skrapowe pudła mówiąc “tu jeszcze moje skrapowe rzeczy są…”, to on odpowiedział: -Tak mało?).

Pierwszy skrap wg mapki z wyzwania GoScrap, niestety nie zdążyłam na wyzwanie, ale mapka była bardzo przyjemna:

Magda

Magda

(A większe zdjęcie TU.)

Drugi skrap, przy którym doradzały mi same bardzo zdolne osoby: KitiW, Dziwolonk i Brises 🙂

Cool

Cool

Cool

Większa fotka – TUTAJ.

Skoro nie biorę udziału w wyzwaniu Uli, to żeby jednak sobie pogadać postanowiłam opowiadać Wam po trochu o swoich rodzinnych wakacjach 🙂 Dziś historia mrożąca krew w żyłach.

Otóż na początku pojechaliśmy do Szklarskiej Poręby. Ze względu na niesprzyjające warunki atmosferyczne oraz rozmaite kontuzje nie chodziliśmy zbyt wiele po górach, ale mój mąż bardzo chciał wjechać na Szrenicę – wyciągiem krzesełkowym. To jest właśnie ten mrożący krew w żyłach moment, bo mnie sama myśl o takiej jeździe dość mroziła. Nie dało się jednak wykręcić i pojechaliśmy, Hania ze mną, Zuzka z tatą (“Bo ja z tatą jesteśmy odważni i się nie boimy, a ty z Hanią się boicie…”). Przejażdżka sama w sobie przyjemna i widoki piękne, ale ja przez całą drogę po pierwsze starałam się nie patrzeć w dół (“Shrek, ja w dół patrzę!!!”) oraz nie przestawać gadać do Hani o drzewach, kosodrzewinie, borsukach, ptakach i ogólnie przyrodzie ożywionej i nieożywionej widocznej w zasięgu wzroku – żeby tylko nie myśleć o tym, że właśnie wiszę na sznurku piętnaście metrów nad ziemią, nawet porządnie nie przypięta (bo przecież ten zamykający uchwyt się samodzielnie podnosi i on się w ogóle nie trzyma!!!). Całe szczęście, że nie było wiatru, bo jakby tym siedzonkiem zaczęło jeszcze bujać, to chyba bym jednak zeszła na zawał (i tak przejeżdżanie przez zawieszki przy słupach i towarzyszące temu wstrząsy trochę nadwyrężały moje opanowanie). Mieliśmy również zjechać tym wyciągiem na dół, ale uznałam, że skoro jest taka piękna i szeroka droga, to sobie jednak pójdziemy…

One Response to “Na różowo”

  1. Ślicznie Ci te scrapy Toresie wyszły :)fajnie że wróciłaś do “nadawania” po urlopie. Miło było Cię znowu spotkać we Wrocławiu i potworzyć zbiorowo :).

    Kreatywna Uliczka

Leave a Reply