Odzyskałam swojego laptopa, który od niedzieli był na leczeniu – dorobił się tam trzy razy większego dysku i bardzo proszę, żeby następne parę lat działał bez marudzenia. No.
Tymczasem ja, bez dostępu do netu, wcale jakoś za dużo nie poskrapowałam, bo pogoda jest za ładna i siedzimy z Hanią na placu zabaw koło torów (obok jest przejazd niestrzeżony i jak zaczyna dzwonić taki sygnał, to wszystkie dzieci z całego placu lecą na jedną stronę, wołają “Pociąg, pociąg!” i ustawiają się wzdłuż płotu i na ławkach, wyciągając szyje jak surykatki normalnie). Ale zrobiłam ten wymyślony albumik bez zdjęć.
Pomysł z tekturą był całkiem niezły – przy książeczce dla dzieci musiałabym się mocno ograniczać z dodatkami, żeby całość nie była za gruba, a taki albumik na kółkach może sobie puchnąć jak chce. I wymiary dobrałam tak, jak mi pasowało. Koncepcja całości uległa oczywiście zmianie w trakcie pracy, zamiast zużyć ścinki złapałam się znowu za duże papiery. Wyszło bardziej fioletowo, niż myślałam, i w związku z tym jakby smutnawo, ale generalnie jestem zadowolona.
Materiałoznawstwo: baza to cztery “strony” z tektury modelarskiej samodzielnie przyciętej do wymiaru 15×17 cm, papiery MM Lauren, tekturowe kształty Fancy Pants Paisley tuszowane na brązowo, papierowe kwiatki Prima, kropki akrylowe Dress It Up Grapes&Leaves, stemple napisy See-D’s Aged and Elegant, stemple ramki Fancy Pants oraz niezidentyfikowanego pochodzenia ramka z kwiatkiem plus jakieś tam drobiazgi pojedyncze.
Proszę.
Okładka – z miejscem na tytuł, który wymyśli sobie przyszła właścicielka (bo to album nie dla mnie):

I dalej:







Przy okazji – czy Wy też tak macie, że w środku roboty dochodzicie do przekonania, że nic z tego nie wyjdzie, jest absolutnie beznadziejnie i należałoby niezwłocznie cały ten bajzel wyrzucić do kosza, a nie tracić czas na kończenie? Bo ja tak mam zawsze. Staram się to poczucie ignorować, ale trochę mi to bruździ.